Po kilku intensywnie spędzonych weekendach w Tatrach chciałyśmy spróbować czegoś nowego.. Czegoś co dostarczy nam większej dawki adrenaliny, ale też czegoś bezpiecznego i adekwatnego do naszych umiejętności. Jak się okazuje wspinaczka na Mnicha jest idealną alternatywą dla trekkingu, a samo wejście na szczyt w zasadzie jest osiągalne dla każdego. Jednak koniecznie w towarzystwie przewodnika lub kogoś doświadczonego. Pamiętać należy o tym, że na Mnicha nie prowadzi żaden szlak turystyczny. Wejście jest możliwe tylko trasą taternicką po uprzednim wpisie do książki wyjść taternickich – dostępnej w schronisku w Morskim Oku lub rejestracji wyjścia przez stronę internetową.

Z Krakowa wyjechaliśmy około 4:00 rano, tak aby dotrzeć do Palenicy Białczańskiej jeszcze przed wschodem słońca. Pomimo wczesnej pory parking był już w znacznym stopniu zapełniony. Nie dziwne, zapowiadała się piękna słoneczna sobota pomimo późnej jesieni. Przed godziną 6 po spakowaniu wszystkich niezbędnych sprzętów do plecaków (liny, uprzęże, kaski itd.) wyruszyliśmy trasą asfaltową w kierunku Morskiego Oka. Poranek był jeszcze nieco chłodny, więc czapki, rękawiczki i ciepłe kurtki były koniecznością. Mniej więcej w połowie trasy w okolicy Wodogrzmotów Mickiewicza zaczęło świtać. Szliśmy dalej mijając oddalone od trasy schronisko w Dolinie Roztoki, dalej skrótami po kamiennych schodkach, przez Włosienicę aż w końcu dotarliśmy do schroniska przy Morskim Oku. Tu zrobiliśmy chwilę przerwy na niewielkie śniadanie i łyk ciepłej herbaty, po czym weszliśmy na żółty szlak prowadzący w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Przez dłuższy czas szlak prowadzi równolegle do brzegu Morskiego Oka, a następnie odbija w prawą stronę i zakosami podchodzi się do rozwidlenia szlaków. Dalej idziemy szlakiem czerwonym w lewą stronę w kierunku Wrót Chałubińskiego. Szybko jednak schodzimy ze szlaku i wydeptaną ścieżką przez Dolinę za Mnichem zmierzamy w stronę naszego punktu docelowego. Idąc pod Mnicha nabieramy wysokości, a tym samym zaczyna się roztaczać fantastyczny widok, wszystkie pobliskie szczyty mamy na wyciągnięcie ręki. Wejście na Mnicha to jedna z najpopularniejszych tras wspinaczkowych w Tatrach, toteż nie zdziwiła nas kilkunastoosobowa kolejka chętnych wspinaczy – głównie były to grupy z przewodnikami. Nie pozostało nam nic innego jak cierpliwie poczekać na swoją kolej. Czas oczekiwania wykorzystaliśmy na wstępny instruktaż w zakresie obsługi sprzętu asekuracyjnego, drugie śniadanie oraz sesję fotograficzną ze szczytu Mniszka.
Naszym planem było zdobycie Mnicha jedną z najprostszych dróg wspinaczkowych to jest drogą “klasyczną” lub drogą “przez płytę”, więc kiedy przyszła nasza kolej, ruszyliśmy pod zachodnią ścianę. Podeszliśmy najwyżej jak się dało, a w miejscu gdzie zrobiło się stromo i prawie pionowo trzeba było rozpocząć wpinanie się w przygotowanie stanowiska.

Nasi doświadczeni koledzy zajęli się asekuracją, dzięki temu wspinaczka odbyła się bardzo bezpiecznie i bez stresu. Na trasie były trzy stanowiska do wpięcia wyznaczone na półkach skalnych, gdzie bez problemu zmieściliśmy się w 4 osoby. Na każdym stanowisku oczywiście była chwila odpoczynku, krótka sesja zdjęciowa na tle wspaniałej panoramy i napawanie się tym cudownym uczuciem z cyklu “jak ja kocham góry”, “jak tu pięknie”, “ale widoki”… z góry przecież wszystko wygląda inaczej.

Ostatni odcinek jest w zasadzie najłatwiejszy, bo trzeba tylko obejść skalny blok i wskakujemy wprost na szczyt. A tam, na szczycie można doświadczyć ciekawego zjawiska. Z jednej strony ciasna klaustrofobiczna przestrzeń na której zmieści się maksymalnie 4 do 5 osób nieco do siebie przytulonych, a z drugiej strony to ogromna przestrzeń, panorama 360 stopni i przepaść z każdej strony. Cudowne uczucie, wielka radość z osiągniętego celu, ale również lęk przed tą przytłaczającą przestrzenią (osobom z lękiem przestrzeni raczej nie polecamy takich wypraw !!). Na górze, gdy w kolejce na wejście czekają następni wspinacze niestety nie ma czasu na długie posiedzenie. Sytuację w zasadzie można porównać do wejścia na Giewont, tylko proporcje dostępnej przestrzeni i ilości chętnych na wejście są nieco inne. Na szczęście nam, ze względu na popołudniową porę i brak kolejki za nami, udało się zostać na szczycie troszkę dłużej. Dzięki temu bez zbędnego pośpiechu mogliśmy się rozkoszować wspaniałym widokiem. Ostatnim etapem jest zjazd w dół. My zrobiliśmy to na kilka razy, wpinając się w te same co poprzednio punkty asekuracyjne i powoli opuszczając się w dół. Jest też możliwość zjazdu całości “na raz” przy wpięciu się do łańcucha na szczycie.
Pokonanie całej trasy wspinaczkowej zajęło nam około 3 godzin, dodatkowo jeszcze 1,5 godziny oczekiwania w kolejce. Do schroniska w Morskim Oku dotarliśmy około godziny 17:00, a na parking w Palenicy Białczańskiej już po zmroku. Wszyscy w dobrych humorach, a my totalnie zadowolone ze swojego osiągnięcia.
Cudowny dzień. Fantastyczne widoki. Idealna pogoda.. Ogromna dawka adrenaliny i mocne postanowienie kolejnych wypraw wspinaczkowych.
p.s. Jako zupełne nowicjuszki w temacie wspinaczki nie planujemy jeszcze pisać górskich przewodników i profesjonalnych opisów tras. Przyznajemy się do tego, że nie znamy całego fachowego słownictwa dot. sprzętu i wyznaczonych tras… pętle, kości, ekspresy, friendy, wyciągi i bouldery to dla nas na razie czarna magia.. Ale spokojnie, wszystkiego się w końcu nauczymy 😉
Póki co piszemy na spontanie..