Martynika

Wyspa kolorów, smaków i wulkanu!

Martynika to wyspa wulkaniczna położona w archipelagu Wysp Nawietrznych w Małych Antylach, między dwoma niezależnymi państwami: Dominiką na północy i Saint Lucią na południu. Wyspa ta należy do Francji, a co za tym idzie należy do Unii Europejskiej. Walutą obowiązującą jest oczywiście Euro. Różnica stresy czasowej względem Polski to minus 5 godzin.

Na wyspie obowiązują dwie pory: sucha i deszczowa. Pora sucha zaczyna się w lutym i trwa mniej więcej do kwietnia – maja. Od czerwca – lipca do grudnia jest pora deszczowa. Moja podróż odbyła się w końcówce pory deszczowej, przed początkiem szczytu sezonu.

Jak wyglądała pogoda w grudniu na wyspie? Gorąco, czasem duszno – od 26 do 30 C w dzień, w nocy temperatura nie wiele spadała. Przelotne deszcze raz na 2-3 dni. Opady były czasami bardzo delikatne – wręcz zbawienne, a kilka razy trwały pół godziny i były intensywne. Po deszczu zawsze wychodziło słońce. Uważam, że każda pora na odwiedzenie wyspy jest dobra, jedynie można uwzględnić warunki do żeglowania – jeżeli w takim celu planujemy pobyt. Na oceanie praktycznie codziennie wiało, wiatr był bardzo przyjemny i potrzebny do rozwinięcia żagli! Temperatura wody zarówno w Oceanie Atlantyckim jak i Morzu Karaibskim miała około 25 C – idealna 🙂

Na Martynice można znaleźć kreolską kuchnię, składającą się z popularnych na wyspie owoców, warzyw oraz oczywiście owoców morza. Oprócz tego oczywiście znajdziemy tradycyjną kuchnię francuską, włoską czy też fast-foody, w których można kupić kebaba lub burgera. Musimy pamiętać, że zazwyczaj od godziny 12:00 do 19:00 restauracje są zamknięte. Co pijemy? Wszechobecny rum, pyszne drinki (mój ulubiony to pinacolada) oraz najbardziej popularne piwo. Nie piszę o wodzie, bez której nie dało by się przeżyć!

Loty na Martynikę najlepiej kupić z Paryża – który oferuje mnóstwo połączeń i często ma promocyjne ceny! Do Paryża z Polski również dolecimy w niskiej cenie, jeśli dobrze zorganizujemy podróż. Sam lot z Paryża do Fort-de-France trwa 9 godzin. Lotnisko na Martynice jest niewielkie. Po odebraniu bagażu udaliśmy się do wypożyczalni samochodów Europcar znajdującej się naprzeciwko wyjścia z lotniska. Warto zarezerwować samochód kilka dni albo najlepiej tygodni porzed planowanym przylotem, ponieważ ceny są dużo niższe! Znajdziemy kilka znanych wypożyczalni na miejscu, jak i te mniejsze – lokalne. Jeśli zdecydujecie się na Europcar, bądź inną formę, która ma siedzibę przy lotnisku, to polecam jednej osobie udać się do wypożyczalni tuż po wylądowaniu i zajęciu kolejki bądź załatwieniu formalności. My całą grupą czekaliśmy na bagaż, a następnie musieliśmy odstać swoje w kolejce do wypożyczalni, gdzie już zrobiło się tłoczno.

Po załatwieniu formalności udaliśmy się naszym autem Renault Captur do hotelu Karibea Sainte Luce oddalonego od Fort de France o około 25 km.

Hotel godny polecenia: dwa baseny, nie najgorsze śniadania i ładna plaża przy hotelu. Jedyny minus – brak restauracji czy barów w najbliższej okolicy, więc wieczorem nie było możliwości wyjść na spacer. Hotel wieczorami zapewniał muzykę na żywo w dwóch barach.

Jednym z dwóch punktów zwiedzania wyspy było miasteczko Sainte Anne, gdzie odwiedziliśmy dwie piękne plaże (plaża miejska, plaża Les Salines). Obydwie plaże bardzo ładne, z czystym piaskiem.

Zjedliśmy lunch w świetnej i klimatycznej restauracji, gdzie można było usiąść na molo, z którego było bezpośrednie wejście do wody i specjalne kanapy do siedzenia w mokrych strojach. Widok na zatokę pełną żaglówek. Wino smakowało wyśmienicie z takimi widokami 🙂 niestety zapomniałam nazwy tej restauracji, ale będąc z Sainte Anne nie ma możliwości jej przegapienia. Na samym końcu restauracji na molo znajduje się huśtawka 🙂

Samo miasteczko oferuje nam jeszcze kilka atrakcji m.in. Savane des Pétrifications – krótki treking na skałach ze skamieniałych drzew czy słone jezioro w okolicy. Spacerując znajdziemy łądny kościółek chrześcijański – większość mieszkańców wyspy to chrześcijanie. Miejsce to jest przyjemne dla turystów. Można zrobić zakupy, dobrze zjeść – kilka restauracji, wieczorem napić się piwa czy rumu w barach i posłuchać muzyki na żywo. Gdyby miała polecić komuś miejsce do bazy wypadowej – to poleciłabym Sainte Anne.

Kolejnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na wulkan znajdujący się na północy wyspy. Droga do miejscowości La Morne Rouge skąd mieliśmy zacząć trekking trwała ponad 2 godziny z hotelu z uwagi na kręte drogi i liczne przystanki w lokalnych wioskach aby uchwycić piękne krajobrazy nasycone zielenią na fotografiach. 

Samej miejscowości nie zdążyliśmy zwiedzić, bo dotarliśmy na miejsce po godzinie 11, a sama wędrówka na szczyt miała zająć 4 godziny w jedną stronę. Z uwagi na to, iż o 18 zapada zmrok musieliśmy wystartować od razu.

Droga na szczyt Montagne Pelee była bardzo wymagająca. Z całej 5 osobowej ekipy na szczyt dotarły tylko 2 osoby (w tym ja! ;). Uff… Łatwo nie było 😉 Wysoka temperatura, wilgotność i dość strome podejścia były mocno męczące. Ostatni odcinek wymagał od nas umiejętności wspinaczki. Rejon wulkanu zazwyczaj podobno jest we mgle i chmurach, czego również doświadczyliśmy. Było to z jednej strony wybawienie od słońca, a z drugiej nie pozwalało na czystą panoramę oceanu w tle 🙂 Po drodze jednak widoki piękne i spektakularne, wędrując po naszych polskich górach oceanu nie dostrzeżemy 😉 Sam wierzchołek wulkanu jednak nie robił żadnego wrażenia, chmury i my 😉 

Powrót był również wyczerpujący. Całość trekkingu zajęła nam faktycznie ponad 6 godzin. Jeśli się wybieracie na wulkan polecam mieć trekkingowe obuwie – tym bardziej chcąc zrobić całą trasę, co najmniej litr wody i czapeczkę. W razie deszczu warto mieć jakąś kurtkę.
Nagrodą za zdobycie szczytu było zimne piwko w restauracji u podnóża wulkanu i bonusowy zachód słońca, który cudownie oświetlił Mantagne Pelee. Mogliśmy obserwować go w pełnej okazałości i poczuć dumę, że udało nam się zdobyć szczyt, pomimo wielu głosów w głowie „chrzanić to, wracamy ;p”. Była to prawdziwe wynagrodzenie trudów całodziennej wspinaczki!

Wykończeni ale pełni satysfakcji wróciliśmy do hotelu. Kolejny dzień damska część ekipy przeznaczyła na regeneracje w hotelowym basenie, a panowie pojechali na zakupy. Biorąc pod uwagę że nazajutrz rozpoczynaliśmy 2 tygodnie żeglugi trochę tego było ;P.

Tego dnia odebraliśmy również katamaran i popołudniu całą ekipą zakwaterowaliśmy się na katamaranie Helia 44 w porcie Le Marin, gdzie spędziliśmy ostatnią przed rejsem noc na Martynice. 
O życiu portowym jak i całej wyprawie katamaranem po karaibskich wyspach przeczytacie w osobnym tekście! Zachęcam do lektury!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *