Moja pierwsza podróż na inny kontynent miała miejsce w kwietniu 2013 roku i odmieniła całkowicie moje spojrzenie na świat. Podróżowanie poszerza horyzonty i jestem wdzięczna że splot przypadków spowodował, że wybrałam się w tą podróż. A było dużo przeciwności losu 😉 m.in. musiałam wyrobić nowy paszport w tydzień w okresie Świąt Wielkanocnych. Przeznaczenie jednak chciało, żebym pojechała. Jestem szczęśliwa, że zapoczątkowało to moje podróżnicze plany i co ważniejsze ich kolejne realizacje 🙂 Mogę śmiało powiedzieć, że pomimo iż wcześniej zwiedziłam kilka pięknych państw to wyjazd poza Europę zapoczątkował nowy etap w moim życiu. Zacznijmy więc od początku.
Podróż do Malezji zaczęliśmy w Warszawie, lecąc z przesiadką w Doha do Singapuru. Kiedy usłyszałam propozycję wyjazdu od nowo poznanej koleżanki Magdy z grupy z zajęć języka angielskiego – zapytałam: „a gdzie to jest?” 😛 Wyjazd miał być za miesiąc. Nie wiele myśląc zaczęłam szukać biletów do Singapuru w podanym terminie. Udało się dokupić bilet tym samym samolotem, odrobinę drożej, ale warto było 🙂 Pierwsza podróż nie była byle jaka bo liniami Qatar Airways. Sam lot był więc w komfortowych warunkach. Po wyjściu z samolotu na lotnisko w Singapurze doznałam pierwszego z wielu zachwytów podczas tej podróży.
Nowoczesne lotnisko Singapur Changi przywitało nas wszechobecną roślinnością, licznymi kwiatami, drzewami a nawet całymi ogrodami. Można było poczuć się jak w ogrodzie botanicznym. Ponadto nowoczesność lotniska zrobiła na nas też wielkie wrażenie, czystość, lśniące podłogi, luksusowe łazienki powodują, że odwiedzający lotnisko czuje się jak pożądany klient. Lotnisko ma obecnie 4 terminale, między którymi można poruszać się kolejką, lub korytarzami z ruchomymi podłogami. Liczne ruchome schody i ruchome podłogi to też była dla mnie pewna nowość, a tu dopiero zaczynała się z nimi styczność. Jak się później okazało, ruchome schody i podłogi są tak popularne w Singapurze jak i całej Azji, że można je było spotkać praktycznie wszędzie na ulicach.
Na lotnisku czeka nas mnóstwo atrakcji, z czego my nie korzystaliśmy, ale oferta jest tak bogata, że naprawdę warto czekając na lot 🙂
Po pierwsze możemy udać się do bezpłatnego kina! Znajdziemy aż dwie sale kinowe. Po drugie możemy skorzystać z basenu, cena biletu jest też dość symboliczna (koło 50 zł). Kolejną atrakcją są ogólnodostępne konsole do gier, bądź strefy gdzie możemy obejrzeć telewizję. Oczywiście całkowicie bezpłatnie. Komputery stacjonarne z internetem to standard o którym nawet nie ma co wspominać 😉
Możemy również wybrać się do motylarni, ogrodu z kaktusami bądź słonecznikami! Od jakiegoś czasu lotnisko jest połączone z centrum handlowym, więc raj zakupowy jest powiększony. Można także podziwiać wodospad, który wypływa z samego sufitu. Podsumowując – samo lotnisko dostarcza tyle atrakcji, że nie można się na nim nudzić czekając na lot. Myślę, że następnym razem kiedy będzie mi dane tam lądować bądź startować, zaplanuje na nim dłuższy pobyt niż to konieczne. Tym bardziej, że od mojej ostatniej obecności wiele się tam zmieniło.
Kolejny dzień był przeznaczony na aklimatyzację i spacery po Singapurze, bez większego planu, ponieważ ważniejsze punkty Singapuru zostawiliśmy na 2 ostatnie dni podróży. Następna rzecz, która zrobiła na mnie wrażenie to bezzałogowe pociągi i metro, bardzo nowoczesne i zatłoczone. Pasażerowie, którzy byli skupieni jedynie na swoich smartphone’ach, tabletach z słuchawkami w uszach. Oczywiście dziś to już normalny obrazek, nawet w Polsce, ale kilka lat temu zwróciło to mocno naszą uwagę. Kraj niesamowicie rozwinięty co dało się odczuć w pierwszych minutach pobytu. Całkowicie inna rzeczywistość niż nasza, europejska.
No ale celem naszej podróży była głównie Malezja – położona na Półwyspie Malajskim, sąsiadująca z Tajlandią oraz Singapurem. Malezja oferuje wszystko, co nam europejczykom kojarzy się z egzotyką. Sami przeczytacie o tym w poniższym poście.
Udaliśmy się pociągiem z Singapuru poprzez granicę w Johor Bahru do Malezji, a dokładnie do Malakki. Odprawa paszportowa odbyła się w pociągu. Całkiem wygodne połączenie. Malakka – portugalsko – chińska osada, niegdyś niezwykle ważny port handlowy, dziś atrakcja turystyczna z historycznym centrum wpisanym na listę UNESCO. W mieście można zauważyć portugalskie białe kościoły jak i chińskie domki, także ciekawy miks 🙂 Starówkę, centralny plac Dutch Street (czerwony plac) z kościołem i ratuszem można zwiedzić pieszo, ale polecam wybrać się rikszą na przejażdżkę po miasteczku, ponieważ nigdzie wcześniej ani później nie widziałam tak pięknie ozdobionych rikszy, przez co bardzo zachęcają do przejażdżki. Można wybrać rikszę z Hello Kitty czy Spidermanem 😉

Główna ulica to Jonker Street w dzielnicy chińskiej – znajdziemy tam świątynie trzech głównych religii (chińskiej, muzułmańskiej i chrześcijańskiej), mnóstwo street foodów, sklepów z pamiątkami, a po zmroku liczne stoiska i lampiony, które rozświetlają ulicę i tworzą miłą atmosferę.
Bulwar nad rzeką z mnóstwem knajpek i barów jest również dobrą alternatywą do odpoczynku po całym dniu. W miasteczku ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni i otwarci. Oczarowało mnie ich pozytywne podejście do turystów i do życia ogólnie. Chętni do rozmów, opowieści o ich kraju czy o naszej podróży. W Polsce rzadko spotykane zjawisko ;P
Po jednej nocy w kolorowym i urokliwym miasteczku udaliśmy się w dalszą podróż do Kuala Lumpur – stolicy Malezji. To wielokulturowe miasto tworzy fantastyczną mieszankę smaków, zapachów, kultury, architektury. Oferuje wiele atrakcji dla każdego. Miasto kontrastów z nowoczesnymi drapaczami chmur i kolonialnymi zabudowaniami. Nowoczesność styka się z tradycją. Do tego mnogość indyjskich świątyń, muzułmańskich meczetów. Spacer w dzielnicy Little India oraz Chinatown dostarcza też wielu pozytywnych wrażeń. Ale po kolei..
Na nocleg wybraliśmy Chinatown co było strzałem w dziesiątkę. Można było się tam godzinami szwędać i robić zakupy targując się z uśmiechniętymi Chińczykami 🙂 Pyszne street foody na każdym kroku, świeże owoce i soki to coś co pokochałam od pierwszego zasmakowania 😀
W Chinatown spędzaliśmy też czas inaczej, mianowicie odwiedzając piękne świątynie: Sri Mahamariamman, która jest najstarszą świątynią hinduistyczną w kraju czy chińską świątynię Chan See Shu Yuen i świątynię Guan Di Temple. Całe Chinatown jest bardzo kolorowe i warto tu spędzić co najmniej kilka chwil.
Skoro już jesteśmy przy jedzeniu to oczywiście nie mogło nas zabraknąć na ulicy Jalan Alor, gdzie znajduje się restauracja obok restauracji, stoliki na całej ulicy i pyszne jedzenie w bardzo bardzo przystępnych cenach. Przynajmniej na tamten czas. W ogóle ceny w stolicy Malezji nie były wysokie, zarówno nocleg, jedzenie jak i komunikacja była w bardzo bobrych cenach. Stolica Malezji to mekka ulicznego jedzenia. Wszystko gotowane i smażone na Twoich oczach i do tego przepyszne. Żeby nie było, że tylko jedliśmy, piliśmy i robiliśmy zakupy (kilka razy dziennie ;p) to odwiedziliśmy kilka bardzo interesujących miejsc:

Meczet Masjid Jamek i Meczet Narodowy.
W tym zestawieniu bardziej nam się podobał Meczet Narodowy z jego nowoczesną architekturą. Przed meczetem można się schłodzić w fontannie 😉 Meczet Masjid Jamek jednak zachwyca wyglądem oraz położeniem u styku dwóch rzek. Wstęp do obu meczetów darmowy, obowiązuje stosowny strój.
Aquaria KLCC, czyli akwarium Kuala Lumpur
Największe akwarium w kraju znajduje się w Kuala Lumpur Aqua Park, zaraz obok wież Petronas. Akwarium ma powierzchnię około 6 tysięcy m2, posiada dwa poziomy i 90 metrowy przeszklony tunel, w którym można odnieść wrażenie przebywania pod wodą. Można tu obejrzeć rekiny, płaszczki, piranie, koniki morskie, żółwie morskie i przeróżne stworzonka morskie.
Wieże Petronas Towers
Bliźniacze wieże, które są symbolem Malezji. Do 2004 r. były to najwyższe wieżowce świata. Wznoszą się ku niebu na wysokość 452 metrów, mają 88 pięter, a na wysokości 41 i 42 kondygnacji łączy je przejście zwane Skybridge Wyglądają imponująco za dnia, ale jeszcze bardziej zjawiskowo po zmroku. My spędziliśmy w ich rejonie praktycznie cały dzień. Odwiedziliśmy ogromne centrum handlowe Suria KLCC mieszczące się w podstawie bliźniaczek. Jest to 6 piętrowe centrum w którym znajdziemy wszystko. Popołudniu wjechaliśmy windą na szczyt wieży aby podziwiać panoramę miasta. Widoki piękne i samo wrażenie warte wydanych pieniędzy (najdroższa atrakcja KLL;). Petronas Towers otoczone są wspaniałym parkiem i licznymi atrakcjami wodnymi, spędziłam tam na spacerach trochę czasu. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że gdybym miała taki park koło domu to zaczęłabym sumiennie biegać 😉 ochłody szukałam w oczkach wodnych 🙂 Warto było poczekać na wieczór, aby podziwiać oświetlone wieże, fontanny z pokazem świateł i dźwięku, które tam odbywają się każdego wieczoru.
Tego dnia upał dam nam odczuć swoje skutki i wieczorem dostałam lekkiego udaru słonecznego. Musiałam się schłodzić w hostelu i odpocząć. Ale nie udało mi się długo pobyć w pokoju, kiedy za oknem takie zapachy, gwar i tętniące życiem Chinatown. Moją wieczorną rozrywką stało się targowanie ze sklepikarzami i co zaskakujące, dość niskie ceny czasami spadały do jeszcze niższych, mój największy sukces to zakup portfela taniej o 80 % ;p Tak, kolejna myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że jeżeli kiedykolwiek będę zaczynać podróż w Kuala Lumpur to przylecę z pustym plecakiem i zrobię zakupy na miejscu 🙂 albo nawet bez plecaka! Bo tam można kupić wszystko:)
a podróbki są czasami tak dobre, że mam wątpliwości czy to aby na pewno podróbki 😉
A tak przy okazji Kuala Lumpur to też istotny hub lotniczy i autobusowy. Stąd dojedziesz praktycznie w każde miejsce w Azji!

Kolejny dzień to wycieczka do Batu Caves.
Dojazd jest oczywiście bardzo prosty, można tam dojechać pociągiem KTM i wysiąść na stacji Batu Caves (około 20 minut z KL). Jest to ważne miejsce pielgrzymek miejscowych hinduistów i jednocześnie zespół jaskiń, które liczą 400 mln lat! W skład Batu Caves wchodzą trzy główne wapienne formacje, wewnątrz, których znajdziemy rzeźbione hinduistyczne świątynie oraz posągi bożków. Dodatkową atrakcją są wszechobecne małpki z gatunku makaków. Są bardzo towarzyskie i pozują chętnie do zdjęć. Polecam jednak uważać, bo te spryciule potrafią ukraść niepostrzeżenie jakiś element torebki, czy plecaka. Na moich oczach jedna małpka wyciągnęła pani z torebki mapę i uciekła ze swoją zdobyczą 😉 Moim zdaniem miejsce warte odwiedzenia, zwłaszcza, że samo zwiedzanie ich nie zajmuje dużo czasu 🙂 oczywiście należy mieć zakryte ramiona i kolana (jak w większości świątyń). Na miejscu można wypożyczyć chustę, jednak ja już mam w każdej podróży swoją. Oczywiście kupioną w Azji.
Central Market – ogromny bazar częściowo umiejscowiony pod halą, częściowo na ulicy. Zlokalizowany w centrum, więc jest często odwiedzany zarówno przez lokalnych mieszkańców jak i turystów. Dobre miejsce do zakupu pamiątek, magnesów.
Robiąc krótkie podsumowanie – dla mnie było to pierwsze duże Azjatyckie miasto i mam do niego ogromny sentyment, jednak pisząc ten tekst moje doświadczenia podróżnicze powiększyły się o kilka państw i dużych miast (m.in. Dubaj, Bangkok, Abu Dhabi, Dżakarta, Singapur – o wszystkich napiszę 😉 i nadal Kuala Lumpur jest w pierwszej trójce dużych miast jak i cała Malezja. Tą przewagę zapewnia sobie m.in. mieszanką kultur, egzotyczną roślinnością, pysznym jedzeniem, ciekawą architekturą, stosunkowo niskimi cenami (raj zakupowy) i bardzo przyjaznymi ludźmi.
Po pobycie w gwarnym i zatłoczonym KL udaliśmy się komfortowym autobusem z powiększonymi fotelami i dodatkowym miejscem na nogi do George Town na wyspie Penang. Wyspa ta leży blisko półwyspu Malajskiego i jest połączona z nim dwoma imponującymi mostami. Jednym z nich dostaliśmy się na wyspę. Oczywiście jest też opcja dotarcia promem bądź samolotem czy też pociągiem.
Georgetown, nazywane Perłą Orientu Azji Pd-Wsch, wielokrotnie nagradzane w różnych rankingach podróżniczych jest bardzo ciekawe ale równie gwarne. Nie znajdziemy tu spokoju i ciszy, choć po wizycie w KL było czuć różnicę. Większość mieszkańców stanowią muzułmanie, aczkolwiek Chińczyków jest tu podobno połowa. Oczywiście nie zabraknie tu również indyjskiej dzielnicy Little India.
Georgetown można zwiedzać na kilka sposobów. Można się poruszać szlakiem buddyjskich hinduistycznych, taoistycznych świątyń, meczetów (których jest bardzo dużo), można skupić się na architekturze i szukać kolonialnej przeszłości w brytyjskich wpływach, willach, albo tak jak my wędrować szlakiem tutejszego graffiti i street artu 🙂 W centrum informacji turystycznej można dostać nawet darmową mapę miasta z zaznaczonymi trasami.
Temperatura na wyspie sprzyja zrobieniu sobie przerwy w spacerowaniu po mieście i wrócić do hostelu czy guesthouse’u, gdzie było przyjemnie i chłodno, albo usiąść w zacienionej knajpce i wypić pyszną mrożoną herbatę. No i znowu przechodzimy do jedzonka. Liczne street foody oraz publiczne jadłodajnie typu hawkers center oferują nam kuchnię indyjską, chińską, malajską, lankijską, indonezyjską, owoce morza i inne warianty wynikające z połączenia tych kuchni. DO wyboru, do koloru 🙂 … tzn do smaku 🙂
Ogólnie jest to ciekawe miasto. Zwłaszcza dzielnica Chinatown oraz wąskie uliczki w stronę Fortu. Można spędzić kilka dni na włóczędze podziwiając architekturę, murale, poczuć artystycznego ducha miasta.
Dalej, do Cameron Highlands, pojechaliśmy oczywiście autobusem. Tak jak już pisałam, komunikacja w Malezji jest doskonale zorganizowana. Wystarczy pojawić się na dworcu autobusowym, a od razu ktoś cię znajdzie i pomoże kupić bilet na interesujący cię kierunek. Autobusy są bardzo wygodne. Bardzo często trafia się klasa VIP, gdzie w rzędzie są tylko 3 fotele z dużą ilością miejsca na nogi. Oczywiście klimatyzacja zawsze włączona jest na full. Niezbędna jest jednak chusta zarówno do zwiedzania świątyń, jak i okrycia ciała w klimatyzowanych pomieszczeniach.

Cameron Highlands to moje absolutne must see w Malezji, miejsce idealne do relaksu, odpoczynku oraz trekkingów w cudownie chłodniejszym klimacie. Droga z Penang do Tanah Rata (miasteczko o dobrze rozwiniętej infrastrukturze turystycznej) jest dość męcząca choć odległość nie jest aż tak duża. Jednak jak już tam dojechaliśmy, to wynagrodzeniem było świeże, rześkie powietrze, mnóstwo zieleni dookoła, uśmiechnięci ludzie, mnóstwo hosteli i guesthouse’ów na każdą kieszeń i oczywiście knajpki i budki z pysznym jedzonkiem!!
Cały rejon położony jest na wysokości koło 1000 m n.p.m. co daje nam niższą temperaturę niż w całym kraju. Jest to zbawienne dla uprawianych tam plantacji herbat oraz truskawek. Cameron Highlands słynie właśnie z jednych z największych plantacji herbaty w kraju oraz całej Azji południowo – wschodniej. To był nasz plan na kolejny dzień. Pomimo, że w miasteczku można kupić bez problemu wycieczkę na różne plantacje i udać się zorganizowanym wyjazdem za niewielką opłatą, my zdecydowaliśmy spróbować swoich sił w zatrzymaniu autostopa 🙂 Nie musieliśmy czekać długo, ludzie są tak pomocni, że po chwili zatrzymał się pickup z Malezyjczykiem za kierownicą, więc radośnie wskoczyliśmy na pakę (co było oczywiście dodatkową atrakcją – wiatr we włosach i te sprawy). Poprosiliśmy o podwiezienie w rejon plantacji herbaty BOH. Niezwykle uprzejmy pan, wysadził nas w jej pobliżu, a resztę trasy przeszliśmy z chęcią pieszo, po drodze podziwiając widoki plantacji. Wybraliśmy plantację BOH z uwagi, że jest największą w rejonie i podobno najbardziej spektakularną. Potwierdzamy 🙂 Zwiedziliśmy plantację, zobaczyliśmy jak wygląda cały proces produkcji czarnej herbaty (tylko taka jest tam wytwarzana), wypiliśmy kilka pysznych herbat w herbaciarni, która znajduje się na tarasie, zawieszonym niemalże nad plantacją i wróciliśmy pieszo do głównej drogi, wzdłuż której można kupić kolejną dumę rejonu czyli truskawki 🙂 Muszę przyznać, że nasze polskie wyglądają bardziej okazale i są mimo wszystko smaczniejsze, ale oczywiście spróbowaliśmy tych malezyjskich! Widoki na plantację bardzo piękne. Krzewy herbaty mienią się różnymi odcieniami zieleni aż po horyzont! Powrót do Tanah Rata również autostopem 🙂
Nie mieliśmy więcej czasu, aby pozostać dłużej, ale żałuję, bo w okolicy można się wybrać na wiele innych, bardziej kameralnych plantacji, pospacerować po lesie, czy podziwiać wodospady. Next time 🙂
Muszę jeszcze nawiązać do budek zlokalizowanych wzdłuż ulicy! Jedne z pyszniejszych chlebków naan jakie jadłam, wypiekane w prawdziwym piecu, roti, kurczak tandori, którego zapach czuje do teraz i wiele innych smakołyków! Rodzinne małe budki prowadzone przez wyśmienitych kucharzy!
Do Cameron Highlands warto przyjechać zatem nie tylko dla widoku krzewów herbacianych ciągnących się po horyzont ale również dla klimatu, pysznego jedzenia i odskoczni od kolorowych miast. Dla mnie coś pięknego, mówię Wam! Pięknie porośnięte wzgórza krzakami herbaty w intensywnie zielonym odcieniu. Niezależnie, czy ktoś jest fanem krajobrazów czy nie, na pewno mu się tu spodoba.
Kolejnego dnia czekała nas kolejna przygoda! Nie opuszczamy klimatu wiosek i przyrody, ponieważ wybieramy się do Taman Negara!
Dla nas najciekawszym sposobem na dotarcie do Taman Negara a konkretnie Kuala Tahan była trzy godzinna podróż tradycyjną łodzią motorową w górę rzeki z portu Kuala Tembeling. Rzeka przecina dżunglę, więc widoki były niesamowite i totalnie niecodzienne dla nas. Świetna atrakcja. Po dotarciu na miejsce, odnaleźliśmy swój hostel, który składał się z drewnianych domków zaiweszonych na drzewie. Zlokalizowany po drugiej stronie rzeki niż Osada Kuala Tahan, położona tuż przy wejściu do parku oferująca wiele możliwości noclegowych oraz liczne restauracje. Dla nas jednak było tam zbyt tłoczno i komercyjnie, więc zamieszkaliśmy w środku dżungli. W nocy po naszych łóżkach chodziły jaszczurki i żaby 😉 Odgłosy dżungli nocą bezcenne!!!
Park Narodowy Taman Negara jest najstarszą dżunglą świata, liczącą aż 130 mln lat!
Jest to największy i najstarszy na ziemi las deszczowy. Dla porównania las tropikalny Amazonii liczy sobie 55 mln lat. Taman Negara słynie z wiszących mostów linowych rozpiętych pomiędzy drzewami na znacznych wysokościach. Ma prawie 4500 km kwadratowych, zamieszkuje go 600 gatunków ptaków, niezliczona ilość owadów, zwierząt oraz tysiące gatunków roślin w tym wiele gatunków endemicznych ( występujących tylko na tym obszarze), a sama dżungla nazywana jest lasem dziewiczym. Podobno można spotkać żyjące w dżungli tygrysy! W Malezji znajduje się około 20% występujących na świecie gatunków zwierząt. Stojąc na brzegu rzeki doskonale widać, jak gęsty jest to las, dla mnie miłośniczki przyrody – fantastyczne miejce. Znajdziemy tam wiele atrakcji o różnym stopniu zróżnicowania, poczynając od słynnych Canopy Walk – czyli mostów i systemów kładek zawieszonych na drzewach na wysokości od 25 do 45 metrów i mające 510 metrów długości. Ścieżki linowe są podobno najdłuższym wiszącym mostem na świecie. Z tej wysokości naprawdę niesamowicie obserwuje się bogactwo fauny i flory malezyjskiej puszczy. Przejście dostarcza niesamowitych wrażeń, można popatrzeć za równo na dżunglę jak i na rzekę z góry, spojrzeć na gęstwinę zieleni pod naszymi stopami ale też nad nami, posłuchać odgłosów dżungli, albo przy odrobinie szczęścia zobaczyć skaczące między drzewami małpy. Może to być atrakcja sama w sobie, która z pewnością dostarczy też adrenaliny. My jednak postanowiliśmy zrobić treking na wzgórze Bukit Teresek – to wzniesienie o wysokości 334 metrów i popularny punkt widokowy z panoramą.
Trasa na wydawałoby się nie wysokie wzniesienie była mocno wyczerpująca głównie z uwagi na upał i wilgotność panującą w lesie, wijące się w górę ścieżki, na których należało uważać bo momentami były śliskie, błotniste. Warto było też obserwować na czym stajemy 😉 Zostaliśmy ostrzeżeni przed wszędobylskimi pijawkami i faktycznie nie uniknęliśmy pijawek na swoich nogach. Brr nic przyjemnego.. A na dodatek nie można ich odrywać ot tak. Nam nasz niezwykle miły właściciel domków polecił aby skórę dookoła pijawki pocierać tytoniem, który nam zresztą dał i powinny same odpaść. Powiedzmy, że odpadały (przy naszej pomocy). Trekking był mocno męczący, ale widok ze wzgórza Bukit Terisek był warty tej wędrówki i wynagrodził jej trudy. Na horyzoncie las i las.. i mgiełka dodająca mu tajemniczości.
Jeśli ktoś ma bardziej ambitne plany, można wybrać się na dłuższy, lub nawet kilkudniowy trekking, bądź nocne safari. Można zanocować w jednym z pół otwartych domków tzw. Bumbun, które są rozstawione w parku (można dostać mapę, na której są oznaczone). Wystarczy przy wejściu do parku zgłosić chęć noclegu i dokonać symboliczną opłatę. Opłaty za wejście do parku również są bardzo niskie.
Po dniu spędzonym w lesie, wróciliśmy coś zjeść do jednej z nielicznych knajpek usytuowanej bezpośrednio przy rzece. Przed jedzeniem, namówieni przez naszego można już powiedzieć kolegę (właściciela hostelu) wskoczyliśmy ochłodzić się do rzeki. Jej nurt jest dość mocny, więc osobom średnio pływającym nie polecam się oddalać od pomostu.
Po kąpieli nasz kolega zaczął snuć opowieści na temat węży i krokodyli pływających w rzece ;P Ahoj przygodo 🙂

Oprócz stacjonarnych restauracji możemy zjeść też w kilku pływających restauracjach. Sama miejscowość ma jedną ulicę i nic więcej tam nie znajdziemy, oprócz niecodziennego otoczenia i wspaniałej natury.
Po prawie 2 tygodniach podróżowania nastał czas na błogie lenistwo na wyspach Perhentian Islands! Yupi!! Wybraliśmy wyspę Perhentian Kecil (jedna z dwóch bliźniaczych wysepek).
Na wyspy dostaniemy się z położonego na wschodnim wybrzeżu półwyspu Malezyjskiego portowego miasteczka Kuala Besut tzw. speed boat czyli szybką łódką. Łodzie pływają co najmniej dwa razy dziennie na wyspy, rano i popołudniu. Dopłynięcie zajmuje około pół godziny, zależy od wyspy i plaży, którą wybierzemy. My wybraliśmy Long Beach. Kocham tą wyspę! Piękna biała plaża, „podgrzewane” i krystaliczne morze, piękny świat podwodny, palmy kokosowe, zieleń, wszechobecna muzyka, chilloutowa atmosfera, wspaniali ludzie tworzą atmosferę tego miejsca. Na wyspie nie ma dróg, samochodów ani nawet skuterów, co jest jej ogromnym atrybutem. Można się tu wyłączyć, trochę odpocząć od cywilizacji. Rytm dnia na wyspie wyznacza wschód i zachód słońca.
Znaleźliśmy domki na drzewach z cudownym widokiem na morze. Nie było problemu z noclegami, ponieważ kwiecień to początki sezonu. Guesthouse’ów i bungalowów jest dużo na wyspie, coraz więcej. Podczas mojej kolejnej wizyty na wyspie (szybko tam wróciłam 😉 prace budowlane szły pełną parą. Mimo wszystko na Perhentian Kecil atmosfera jest idealna dla backpackersów, ludzi otwartych, lubiących się bawić. Na long beach wieczorami można zarówno posłuchać muzyki jak i potańczyć.
Po przeciwnej stronie wyspy, 10 minut spacerem przez dżunglę znajdziemy Coral Bay, dość wąska ale urocza plaża z przewagą koralowca pomieszanego z piaskiem. Dużo drzew kokosowych i klimatyczne knajpki, lody. Można tam odpocząć, jest cicho i spokojnie.
Na wyspie mamy jeszcze kilka mniejszych i większych plaż. Moża dopłynąć na nie water taxi bądź na niektóre przejść piechotą. Podobno urokliwa jest Petani Beach, na którą spacer zajmuje ok. 45 min przez dżunglę na południe od Coral Bay. Następnym razem muszę sprawdzić 🙂
Nasz pobyt na Perhentian Island zdominowało nurkowanie (świetne bazy nurkowe, korzystałam kilka razy. Żałuję, że patent nurka robiłam w zimnym, krakowskim Zakrzówku a nie cieplutkim morzu 🙂 POLECAM! ), oczywiście snorkelling z rurką i maską i to godzinami. Tysiące kolorowych rybek, gorzej z rafą, przynajmniej przy Long Beach. Za to bez problemu popływamy z małymi rekinami, albo żółwiami. My pływaliśmy z lokalsami na okoliczne bezludne plaże i nurkowaliśmy z żółwiami.
Plażowanie i relaks! Po zachodzie słońca na plaży rozkładają się restauracyjne stoliki, zaczynają się palić grille. Mamy do wyboru do koloru świeżo złowione ryby! Przez tydzień pobytu spróbowałam wszystkie, łącznie z rekinem. Często korzystaliśmy z BBQ składającego się z wybranej ryby podanej na liściu bananowca w sosie z limonki, ryżu, sałatki, deseru, owoców i soku.

Po kolacji najczęściej shisha na plaży, albo moja ukochana knajpka Monkey Bar, gdzie można codziennie posłuchać świetnej muzyki na żywo i oczywiście pobujać się w rytm reggae 🙂

Mogłabym na tej wyspie spędzać 3 miesiące w roku. Kawałek mojego serca został tam na zawsze, może dlatego, że był to pierwszy raj na ziemi, w jakim się pojawiłam (później widziałam jeszcze kilka bajecznych miejsc) a może dlatego, że dla mnie jest to cudowne miejsce. Miejsce to tak mnie urzekło, że wróciłam tam drugi kilka miesięcy później!! Już tak mocno tęsknie za Malezją, a zwłaszcza moim rajem na ziemi, że planuje ją odwiedzić jak najszybciej 🙂 Na wyspie poznałam kilku mieszkańców, którzy pokazali nam piękne miejsca, byli pomocni każdego dnia i chętnie spędzaliśmy wspólnie czas. Kontakt mamy do dziś.
Malezja to kraj niezwykle przyjazny turystom, łatwy do podróżowania, nie jest tak skomercjalizowany jak Tajlandia, a oferuje wspaniałą naturę, egzotykę, nowoczesne miasta, cudowną kulturę i bardzo otwartych ludzi. Nie sposób przyjechać tu i nie spróbować piekielnie dobrej, urozmaiconej i fenomenalnej kuchni. Nie można zapomnieć o słodkich owocach, oraz sokach z ich wyciskanych jak i pysznych smoothie oraz milo! Milo to mieszanka czekolady i słodu, który można kupić dosłownie wszędzie. Serwowany jest zarówno na zimno jak i na gorąco, smakuje obłędnie, ja piłam go niemal codziennie. Mniam.
Pomimo, że wyjeżdżałam z wyspy i całej Malezji ze łzami w oczach, to Singapur mnie oczarował. Bardzo nowoczesny, rozwinięty, a z drugiej strony nadal Azjatycki i egzotyczny.
Doskonały transport – korzystanie z metra to czysta przyjemność, pociągi przyjeżdżają dokładnie co kilka minut, a ceny biletów są niewygórowane. Przemieszczając się po mieście metrem można szybko zwrócić uwagę na wszechobecne zakazy, o których słyszeliśmy przed podróżą 🙂
Najbardziej słynny zakaz żucia gumy na ulicy może nas kosztować 500 $! Nie można palić, jeść ani pić w metrze oraz stacjach metra. Zapomnijmy też o przewożeniu duriana w metrze 🙂 trzeba pamiętać, by nie pluć na ulicy, nie sikać gdzie popadnie i śmieci wrzucać do kosza. Nie można palić papierosów na ulicach. Natomiast za poważniejsze naruszenia prawa jak kradzież możemy dostać karę chłosty aż po karę śmierci za handel narkotykami!
Kolejna rzecz, która zapada w pamięci to czystość i estetyka, która jest pewnie konsekwencją wyżej wymienionych zakazów. Singapur oferuje turystom wiele atrakcji wraz z kultowymi symbolami miasta czyli biznesową Marina Bay na czele ze słynnym hotelem Marina Bay Sands i najbardziej rozpoznawalnym basenem na dachu czy patetycznym pół lwem, pół rybą zwany Merlionem – symbolem miasta.
Cała dzielnica warta jest spaceru zarówno w ciągu dnia jak i szczególnie wieczorem. Oświetlone nowoczesne drapacze chmur wyglądają imponująco. Wieczorem możemy uczestniczyć w spektaklu kolorowych laserów, które robią kolosalne wrażenie. Światła odbijają się w wodzie i całość tworzy niesamowity spektakl. Polecamy oglądać to widowisko z przeciwnego brzegu zatoki przy Clifford Square. Statyw konieczny! Warto też pospacerować dalej, gdzie znajdziemy ciekawy budynek teatru w kształcie duriana, który również jest ładnie oświetlony. W rejonie tym możemy podziwiać drapacze chmur w Central Business District oraz oświetlone łodzie pływające po zatoce. W całej dzielnicy panuje atmosfera zachęcająca do spędzenia tam czasu. Możemy spotkać ulicznych muzyków i posłuchać muzyki siedząc na murku delektując się kolorowymi widokami nowoczesnego miasta.
Obowiązkowym punktem wizyty w Singapurze jest Gardens by the Bay czyli ogromny ogród ze sztucznymi drzewami, które królują nad całością ogromnego kompleksu. My nie byliśmy w tym ogrodzie z uwagi na krótki pobyt. Udaliśmy się za to oczywiście do Chinatown, gdzie jak zazwyczaj znaleźliśmy dużo pysznych restauracji, ale też kilka świątyń m.in. popularna Sri Mariamman, albo Buddha Tooth Relic Temple, w której przechowywany jest ponoć ząb Buddy. Znajduje się w niej ogromny posąg Buddy. Mnogość kuchni i restauracji znaleźliśmy również w dużej jadłodajni Lau Pa Sat.
Oprócz Chinatown w Singaputrze oczywiście znajdziemy Little India oraz dzielnicę arabską. Całe państwo – miasto jest multikulturowe i pełne różnych atrakcji poczynając od ekskluzywnych hoteli i wieżowców, poprzez liczne ogrody botaniczne, oceanarium, podobno świetne zoo, parki rozrywki aż do typowych azjatyckich .
Singapur pozostawił po sobie niedosyt, ponieważ był on jedynie dodatkiem do Malezji. Nie pozostaje nic innego, jak kolejną podróż do Azji zaplanować z 2,3 dniową wizytą w tym ultra nowoczesnym mieście – państwie.