Podróż do Kambodży z Tajlandii zaplanowałam tak jak zazwyczaj publicznymi środkami transportu. Padło na pociąg! Przygotowując się do podróży i czytając różne ciekawe blogi podróżnicze przeczytałam, że jest połączenie pociągiem z Bangkoku do miejscowości Aranyaprahet, która znajduje się około 6 km od granicy z Kambodżą.
Po 3 dniach spędzonych w stolicy Tajlandii, o których możecie przeczytać na blogu, udaliśmy się wczesnym rankiem tut – tukiem na dworzec Hua Lampong, gdzie dotarliśmy z naszego hostelu w około 30 minut. Pociąg do Aranyaprahet odjeżdża codziennie o godzinie 5:55. Bilety kupiliśmy w kasie biletowej za uwaga! Całe 5 zł za bilet (50 BTH) 🙂
Wagony pociągu wyglądały na stare i bardzo swojskie, już zapomnieliśmy w Polsce o takich pociągach. Klimat od razu mi się spodobał. Naturalna klimatyzacja dmuchała przez otwarte okna, drewniane ławki dodawały uroku podróży. Aczkolwiek po 5 godzinach tyłek już trochę bolał 😉
Jechaliśmy około 6 godzin. Drugi raz wybrałabym ten sam środek transportu. Pomijając fakt, że była to najtańsza opcja – co jest głównym argumentem, to można było poczuć się jak Tajowie, ponieważ w pociągu nie widziałam oprócz nas żadnych białych ludzi, ani też innych turystów. Podróżowało za to bardzo dużo lokalsów, którzy wsiadali i wysiadali na pośrednich przystankach, ale zdecydowana większość jechała tam gdzie my. Można było kupić coś do jedzenia i picia od sprzedawców, którzy kursowali po wagonach (uwielbiam te mobilne azjatyckie restauracje ;p). Krajobraz za oknami powodował, że nie można się było nudzić podczas tej podróży. Na początku przejazd aż do obrzeży Bangkoku pozwalał nam obserwować codzienne życie Tajów mieszkających wzdłuż linii kolejowej, następnie podziwialiśmy piękno natury, pola ryżowe, wioski i mniejsze miejscowości. Podróż zakończyła się około godziny 13.00. Po wyjściu z dworca od razu zobaczyć można było zaparkowane tuk tuki, które za 4 zł (30-40 BTH) od osoby zawiozły nas do granicy z Kambodżą. Upał tego dnia był okropny!
Granica była mocno zatłoczona zarówno pieszymi jak i licznymi samochodami, ciężarówkami i innymi pojazdami, które ciężko skategoryzować ;P Nie wspomnę o ładunkach na wszelkiego rodzaju naczepach i przyczepach.
Gdy dojechaliśmy tuk tukiem pod granicę, szliśmy gęsiego wraz z innymi ludźmi szukając budynku, który mógłby być urzędem 😉 Przed wyjazdem czytałam, że można kupić wizę on line przed planowanym wyjazdem, bądź na miejscu przekraczając granicę. Było wiele komentarzy, że lokalsi próbują naciągać turystów na dodatkowe koszty „związane” z wizą i mają na to wiele pomysłów. Spotkałam się z wieloma negatywnymi wpisami więc moja czujność była mocno wzmożona! Dlatego też nie pytałam żadnych stojących przy drodze doradców, gdzie się udać, tylko szłam na pewniaka, jakbyśmy przekraczali tą granicę 10-ty raz 😛
Wraz z tłumem trafiliśmy do tajlandzkiego biura granicznego celem odprawy, ponieważ opuszczaliśmy Tajlandię. Po wyjściu z budynku, należy przejść przez bramę, symbolizującą granicę i przypominającą stylistyką Ankor Wat. Po prawej stronie znajduje się jedyne legalne biuro wizowe umiejscowione w budynku, który tak naprawdę jest barakiem. Byliśmy przygotowani i mieliśmy ze sobą zdjęcia paszportowe, które należy dołączyć do wniosku o wizę. Koszt wizy to 30$. Po uzyskaniu wizy, udaliśmy się dalej w kierunku przejścia granicznego, gdzie chwilę musieliśmy odstać w kolejce, która w tą stronę była łaskawa dla turystów. Zdecydowana przewaga miejscowych pozwoliła nam szybko znaleźć się po Kambodżańskiej stronie w miejscowości Poipet 🙂
Po przejściu kilkunastu metrów zaczęliśmy robić rozpoznanie czym i za ile udać się do naszego punktu docelowego, którym było Siem Reap. Tu czujność stała się jeszcze bardziej wzmożona, bo legenda o taksówkarzach naciągających turystów spowodowała, że nie chcieliśmy przepłacić za transport do oddalonego od granicy o około 150 km Siem Reap. Nasze pierwsze wrażenie było takie, że miejscowi kierowcy nie są zbyt życzliwi i proponowali nam jakieś kuriozalne kwoty typu 50$ za osobę. Oczywiście podziękowaliśmy uprzejmie i próbowaliśmy opcji z autobusem, jednak żaden nie jechał do Siem Reap. Postawiliśmy więc na przygodę autostopowiczów, a co? Poszliśmy pieszo przed siebie, aby oddalić się od grupy kierowców, którzy tworzyli nie zbyt przyjazną klikę. Kupiliśmy w sklepie coś zimnego do picia, przekąsiliśmy jakiegoś owoca i szliśmy przed siebie. Po drodze zatrzymywaliśmy samochody, ale dwa z nich to były taksówki, które chciały ponownie wysokie kwoty za przejazd. Sprawa była o tyle skomplikowana, że byliśmy tylko we dwie osoby , a nie było żadnych turystów, z którymi moglibyśmy połączyć koszty przejazdu. Jeden z kierowców zaproponował, żebyśmy dołączyli do innych ludzi, których będzie zaraz wiózł do jakiegoś miasteczka, oddalonego o 100 km. Przystaliśmy na to rozwiązanie, bo uznaliśmy, że żadnej korzystniejszej oferty nie znajdziemy, a szczególnego wyboru nie mamy. Zapłaciliśmy 25 $ od osoby. Podróżowaliśmy z kambodżańską parą młodych ludzi, którzy całą drogę mlaskali jedząc owoce, których nazwy już nie pamiętam. W każdym razie polegało to na tym, że najpierw ssali tego owoca, a następnie wypluwali pestkę 😀 odgłosy były dość śmieszne, a owoce dobre, lekko kwaskowate. Oczywiście nas poczęstowali 🙂
Tak oto znaleźliśmy się na przedmieściach Siem Reap, gdzie taksówkarz nas wysadził, mówiąc, że dalszy dojazd do hotelu odbędzie się darmowym tuk – tukiem, bo …. do centrum nie można wjeżdżać samochodem.. EEE ale jak to?
Odpowiedź szybko uzyskaliśmy 🙂 otóż kierowca tuk tuka podczas drogi do hotelu cały czas opowiadał nam o opcjach zwiedzania Ankor Wat i dostępnych ofertach, a on oczywiście miał zostać naszym kierowcą 🙂 W związku z tym, że przy tym był sympatyczny i miał dar przekonywania, po lekkich negocjacjach cenowych przystaliśmy na jego propozycję. Przecież i tak potrzebowaliśmy kierowcy 🙂 I tak oto znaleźliśmy się po całym dniu podróży w miasteczku Siem Reap we wspaniałym hotelu o nazwie Maison 557, gdzie niezwykle miły gospodarz powitał nas chłodnym drinkiem. Nie wspomnę o tym, że był to jeden z bardziej luksusowych hoteli w jakich spałam za śmiesznie niską cenę. Kameralny, z dwoma basenami i bardzo bogatymi śniadaniami jak na Azję 🙂 O dalszym pobycie w Kambodży przeczytacie w osobnym artykule 🙂
Wybaczcie brak zdjęć, niestety większość plików z tego wyjazdu straciłam, a na blogu nie wstawiamy innych obrazów niż te naszego autorstwa (chyba, że będzie taka informacja!).

dla podróżnych z deficytem czasu polecam loty bezpośrednie z Bangkoku do Siem Reap. Przy wcześniejszym kupnie biletów ceny udźwignie nawet backpacerski budżet 🙂 Aczkolwiek przygodę i widoki z jazdy pociągiem na pewno wspomina się lepiej niż 45 min lotu (chociaż widoki przy lądowaniu całkiem ciekawe jak ktoś pierwszy raz odwiedza Kambodżę).
Justin dzięki za komentarz, faktycznie opcja samolotu pozwala zaoszczędzić sporo czasu i podróżować w komfortowych warunkach, więc jak najbardziej przyłączamy się do polecenia!